Ostatnie dni spędziliśmy w Marakeszu skąd wylatujemy do
Europy. Końcówka wyjazdu to próba kupienia kilku pamiątek. Jak się okazało nie
było to takie łatwe. Mieliśmy problem z bankomatem. Najpierw trzykrotnie
operacja została odrzucona, w końcu udało się wbić kwotę, którą chcieliśmy
wypłacić, jednak bankomat przemielił tylko dane, a pieniędzy nie wypłacił. Potwierdzenia
żadnego również nie wydał. Jak wrócimy do kraju to dopiero się okaże, czy nasze
konto o kilka stówek jest mniejsze. Zanim zabrakło nam kasy zdążyliśmy kupić lampę,
wielbłąda i trochę bakalii :) Jednak walka z bankomatem trochę zepsuła nam
humory, na szczęście przezorny mąż wziął dolary i je wymieniliśmy reperując
nadwątlony budżet.
(pożegnalna kolacja w naszej ulubionej restauracji Playa
położonej przy plaży w Agadirze)
Tymczasem pogoda się nieco zmieniła. Tzn. słońce świeciło
jak zwykle w Marakeszu :-) tylko, że temperatura strasznie spadła. Pod wieczór
mieliśmy max 15 stopni i dygotalismy z zimna. W górach tymczasem spadł śnieg.
Powietrze stało się krysztalowo-przejrzyste i w tle miasta wreszcie można było
oglądać legendarną panoramę Atlasu. Widok ośnieżonych gór z palmami na
pierwszym planie wyglądał bajecznie :).
(ostatnie spojrzenie na Katubię)
Szkoda, że nie mieliśmy dość czasu by
pobiegać z aparatem.
Następnego dnia wstaliśmy ok. 8 i poszliśmy zjeść śniadanie
na Jamaa. Pobliskie restauracje oferują skromne zestawy śniadaniowe po 20Dh.
Wypełnione są o tej porze sporą ilością turystów. Po śniadaniu pobiegliśmy do
hotelu po plecaki, a następnie ruszyliśmy w kierunku przystanku autobusu nr 19
przy placu Jamma jadącego na lotnisko (autobus odjeżdża stąd od 6:15 co 30 min
zatrzymując się przy dworcu autobusowym i kolejowym. Czas przejazdu 30min. Cena
biletu 30Dh/os).
Na lotnisku byliśmy dość wcześnie. Trochę czekaliśmy na
otwarcie okienka nr 32 do odprawy na nasz lot portugalskim Tapem. Zaraz potem
przeglądarka bagażu jednak jak się okazało musieliśmy wypełnić małe formularze
takie jak przy wjeździe. Przejście przez przeglądarkę poszło sprawnie jednak zaraz
potem musieliśmy stanąć w potężnej kolejce do kontroli paszportowej. Mimo wielu
okienek kolejka posuwała się dość wolno, a temperatura i duchota wzrastała. Mocno
nas to zmęczyło. Teraz czekamy spokojnie na otwarcie bramki popijając soczek
pomarańczowy i zajadając się tiramisiu ;) Dziś jeszcze będziemy w Lizbonie, a
jutro lot do Warszawy. Następny post pewnie już z kraju :)
Szybko zleciało. :-( Piękne zdjęcia. Fajnie się Was czytało.
OdpowiedzUsuńdziękujemy bardzo jeszcze podsumujemy wyjazd :)
OdpowiedzUsuń